Podają ci obiad, lody, przygotowują drinki, sprzątają pokoje, plotą warkoczyki, malują obrazki, sprzedają w sklepie. Są wszędzie. Czasem bezimienni, niedocenieni. Czasem dasz im napiwek.
– Są główną siłą roboczą na wybrzeżu, oprócz pracowników z Ukrainy – mówią właściciele ośrodków i bazy gastronomicznej.
Ludzie od wszystkiego
Uśmiechnięte młode buzie za barem knajpki lub na wczasowej stołówce – to nierzadko fikcja – powie każdy, kto choć raz pracował podczas wakacji. – Po paru dniach pracujesz jak automat. Czy sprzedajesz lody czy koraliki po 16 godzinach masz ten sam wyraz twarzy, maskę – mówi Dawid. Pracuje w sezonie od 5 lat. Handlował warzywami, był kelnerem, barmanem, sprzedawał kukurydzę. Przy tej ostatniej robocie trzeba wykrzesać z siebie trochę energii. Bo ludzie kukurydzy od smutasa nie kupią. – Jak fajnie zagadasz, powiesz jakąś rymowankę to przy dobrej pogodzie nawet trzy stówki zarobisz – mówi student. Jego koledzy pracują w marketach, małych warzywnikach, przy pizzy, lodach, w eleganckich hotelach i zakładowych domach wczasowych.
– Mało jest miejsc, gdzie, by cię szanowali. Teoretycznie masz pracować 8 godzin, robisz drugie tyle, nikt nie płaci za to. Dostaję na rękę 2500 tysiąca. Ale pracuję codziennie pod 14 godzin. Więc jak to podzielić to wychodzi jakieś 6 złotych na godzinę. Dorabiam więc napiwkami – tłumaczy Tomek, który już kolejny sezon pracuje jak kelner i barman w jednej z knajpek. Na kontakty z szefem nie narzeka. Żartuje, że to drugi sezon, więc się przyzwyczaił do nastrojów pracodawcy. – Dwa sezony temu pracowałam w namiocie handlowym. Jak był remanent pracowało się od 9.00 do 5 rano dnia następnego non – stop, parę godzin snu i na 14.00 znów do rana. Szef donosił redbulle, ale za nadgodziny nie dał ani złotówki – mówi Patrycja.
Warkoczyki i kebab
Julia pracuje w knajpce w na Pomorzu Zachodnim. Specjalizują się w grillu i kebabie. Podają też pierogi. Lepi je mama właściciela. – Fajna praca, jestem tu cały, ale dobrze układa się z szefem. Dniówka – 60 złotych. W ubiegłym roku pracowałam przy warkoczykach. Płacono mi od jednej sztuki. Za dzień pracy wychodziło około 30 złotych. To niewiele. Pracowałam przez miesiąc – opowiada Julia Beck z jednej z turystycznych miejscowości.
Agnieszka rzuciła wakacyjną pracę w jednym z barów po paru dniach. Stawka za 12 – 16 godzin pracy – 55 złotych za dzień. W tym roku pracuje w sklepie. Pensja 1900 tysiąca i właścicielka oddaje za bilet miesięczny. Jest zadowolona. – Po co mam zarabiać w złotówkach, kiedy wystarczy, że pojadę na niemiecką stronę wyspy Uznam do Heringsdorfu i zamiast 1000 złotych, zarobię 1000 ale w Euro. Przez wakacje zarobię sobie na studia – mówi Mariusz, 20 – letni student ZUT ze Szczecina.
Jest aż tak źle?
Średnio w miesiącu zarobią od 1200 do 1600 złotych, są i tacy, którzy mają stawkę dzienną 100 złotych, a pracują w systemie 1/1 lub dwa dni pracy jeden odpoczynku. Zdarzają się „fuchy”, na których licealista może zarobić nawet 2500 i więcej. – W dzień pełnię obowiązki kelnera, na nocne zmiany sprzątamy i obsługujemy tzw. room service (goście mają dostęp do posiłków i trunków 24h na dobę). Zajęcie jest niezłe, rekordowy miesiąc to prawie 3 tysiące złotych – mówi Adam. – Brakuje rąk do pracy, dlatego pracodawcy zaczęli zmieniać swoją postawę wobec młodych. Starają się ich szanować, lepiej płacą. Inaczej zostaną im sami obcokrajowcy – mówią rodzice jednego z naszych rozmówców.
Marzena Domaradzka
Xoxo temu
19 sierpnia 2016 na 14:03
Praca sezonowa to dobra sprawa. Sam idąc dopiero do 2 technikum mam średnio 204 lub 192zl dniówki, co jest wynikiem myśle raczej dobrym.
???? ???? temu
19 sierpnia 2016 na 12:07
Pracodawcy Amerykę odkryli.
gergo temu
19 sierpnia 2016 na 09:14
wiekszosc pollskich przedsiebiarcow to zlodzieje bo wyzuskiwanie ludzie to zlodziejka i to bardzo prymutywna.
diii temu
19 sierpnia 2016 na 09:10
to są prace sezonowego niewolnictwa w której ludzie od świtu do późnej nocy zapieprzają w pracy w której zarabiają grosze a powinni zarobić tyle by starczyło im do następnego sezonu za ta prace w tych obozach