Dzisiaj pozostaje smutnym pomnikiem dawnej historii naszego miasta. Idealny przykład na to, że trudniej wybudować, niż niszczyć… w szczególności jeżeli mamy na myśli coś ładnego.
W dzisiejszym odcinku „Świnoujskich historii” zajmiemy się tematem sławetnej wieży kościelnej mieszczącej się w naszym mieście. Dzisiaj jest ona kawiarnią, niegdyś wspaniałą świątynią!
„Ja, Emilie Heyse…”
Tak nazywała się osoba, bez której ów kościół by nie powstał. Znana małżonka konsula, bajecznie bogata kobieta o wielkim sercu. Mieszkająca w Świnoujściu wspierała edukację, pomagała biednym rodzinom, wysyłała zdolne dzieci na studia. Pod koniec swojego życia, które zgasło w 1901 roku, spisała swój testament, w którym przekazała na rozwój miasta sumę 2 milionów marek!!! Część z tych pieniędzy miała stać się datkiem na budowę nowego kościoła.
Plany, plany, plany
Olbrzymia suma zebrana przez ś.p. Panią Heyse na budowę świątyni dawała pole do popisu. Niemal 114 lat temu, siódmego grudnia 1902 roku ówczesne władze miasta ustaliły, że kościół wraz z domem pastora stanie przy ulicy Bismarckstrasse (dzisiejszej Piłsudskiego). Zdecydowano się również na wykonawcę projektu. Wybór padł na niebyle kogo, lecz na samego Fritza Gottloba! Ten znany berliński architekt żyjący w latach 1859-1920 znany był ze swojego zamiłowania do architektury neogotyckiej. Napisał nawet na ten temat wiele publikacji, chociażby będący do dziś istną świętą księgą „Formenlehre der Norddeutschen Backsteingotik. Ein Beitrag zur Neogotik um 1900”. Poziom jego profesjonalizmu i pasji w tym co robił podkreśla ilość „pamiątek”, które pozostawił po sobie podczas wieloletniej kariery: Pauluskirche w Berlinie, budynek szkoły w Kamieniu Pomorskim, przepiękne wille we wziętej berlińskiej dzielnicy Mitte, w której mieszkali najbogatsi mieszkańcy miasta. Władze miasta były pewne, że na terenie byłego placu musztrowego powstanie coś wspaniałego!
„To będzie coś pięknego…”
Wystrój wnętrza budził podziw!
Po niemal pół roku od podjęcia decyzji od budowie, plan kościoła był już gotowy. Miała to być największa świątynia Świnoujścia! Wyższy od latarni morskiej mierzyć miał 67 metrów. W wieży umieszczony miał zostać zegar oraz cztery dzwony wzywające wiernych na nabożeństwa, których wykonania podjęła się szczecińska firma Voss & Sohn. Wnętrze pomieścić miało nawet 1000 wiernych! Ołtarz wykuty z granitowej skały. Witraże wykonane przez mistrza Scherera z odległego Wilmerdorfu oraz posąg Marcina Lutra wykonana z brązu- to wszystko musiało robić oszałamiające wrażenie. Niezwłocznie wzięto się więc do pracy!
Budowa
Dnia 30 sierpnia 1903 roku wmurowano kamień węgielny oraz tradycyjną miedzianą kulę-kapsułę czasu, w której umieszczono akt fundacyjny i kilka egzemplarzy lokalnej gazety. Prace ruszyły pełną parą. Przygotowano solidny fundament, a ceglane ściany kościoła zaczęły piąć się w górę. W przeciągu niemal roku, stały już wszystkie ściany i ukończono budowę więźby dachowej. Pod koniec lata 1904 roku na szczycie świątyni pojawiła się wieża, na szczycie której umiejscowiona została wraz z kolejna miedziana kula dla potomnych, w której znalazł się opis budowy kościoła. Zamontowano krzyż, organy, dzwony. Wykończono wnętrze. Dwudziestego dziewiątego marca 1906 roku zakończono budowę. Klucze do kościoła otrzymał pastor Wiesener. Wkrótce odbyło się również pierwsze nabożeństwo.
Jak trwoga to do Boga!
Książka Gottloba do dzisiaj jest uznawana za biblię neogotyku
Kościół ewangelisko-augsburski Marcina Lutra pełnił swe funkcje do marca 1945 roku. Co niedzielę odwiedzały go rzesze wiernych, w tym również kadra i żołnierze poborowi. Ci ostatni modlili się tutaj, w kościele garnizonowym, szukając odwagi przed wyruszeniem na front w 1914 roku. Podobnie było także później w 1939 roku… i 1940… i 1941. Pod koniec wojny kiedy klęska III Rzeszy była już bardziej niż pewna, setki uciekinierów z Prus Wschodnich znalazło w nim schronienie, ale ani krucyfiks, ani poświęcona ziemia nie uratowała go przed wielkim bombardowaniem 12. Marca 1945 roku. Uszkodzenia na szczęście nie były aż tak poważne, a kościół nadawał się do remontu. Najgorsze jednak dopiero miało nadejść!
Wojna uzwierzęca…
Koniec wojny zazwyczaj przynosi ze sobą czas odbudowy. W tym wypadku było inaczej. Dawni i ci nowi mieszkańcy miasta walczyli z trudnymi warunkami bytowymi, grabili wszystko co mogło się przydać w tych ciężkich czasach. Drewniane ławy kościoła trafiły do radzieckiego kina wojskowego, a innych wiele elementów wykonanych z drewna zwyczajnie spalono w piecach podczas srogiej zimy 1945-46. Po kilku latach szabrownicy zrzucili potężne, żeliwne dzwony z wieży kościoła, ale burza niszczenia nastała dopiero w latach sześćdziesiątych. Za zgodą lokalnych władz zniszczono hełm wieży i rozebrano nawy kościoła. Ostał się tylko kikut, który na całe szczęście znalazł całkiem niedawno nowe zastosowanie. Kawiarnia i punkt widokowy w tej zabytkowej wieży kościelnej to jeden z bardziej oryginalnych pomysłów w naszym mieście!
◯∵△◠∋ ∴ temu
10 kwietnia 2016 na 11:38
Komuchy geny niszczenia mają we krwi.
Widać, to do dzisiaj.
Anonim temu
6 sierpnia 2018 na 10:56
zgadzam się z toba