Jako osiemnastolatek został nakaz wyjazdu na roboty przymusowe do III Rzeszy. W 1942 roku trafił do naszego miasta i kolejne cztery lata swojego życia spędził w Swinemünde. Były to ciężkie lata… W dzisiejszym odcinku „Świnoujskich Historii” kontynuujemy opowieść o tragicznych losach Joepa Wimbeurskena, Holendra który w porównaniu do młodej Kiki, poznał w naszym mieście to czym są horror i okropieństwa wojny.
Wojenna poczta
Joep ciężko pracował w zakładzie produkującym poszycia kadłubowe dla miejscowej stoczni. Praca była męcząca, ale jakoś dawał radę. Szczególnie dzięki pomocy jego rodziny z Holandii, która regularnie przysyłała mu paczki z żywnością- najcenniejszym towarem podczas wojny. W jednym ze swoich listów z data 30. Października 1942 roku pisze: „Święty Mikołaj przybył w tym roku wcześniej niż zazwyczaj! Dziękuję za paczkę, która mi wysłaliście. Dotarła do Świnoujścia bardzo szybko i wszystkie produkty są bardzo świeże, za wyjątkiem sera bo trochę spleśniał i musiałem go wyrzucić. Otrzymałem bochenek chleba, kawałek sera, słoik miodu, cukier w kostkach, miętusy, dwa jabłka, cztery ciasteczka i pudełko masła. Więc sprawdźcie i napiszcie, czy wszystko się zgadza”. Również sam Joep miał prawo do korespondencji, z którego oczywiście skorzystał wysyłając do swojej rodziny, a w szczególności do swojego brata w Essen, pocztówki przedstawiające piękno Parku Zdrojowego.
Uciec jak najdalej stąd!
Zdjęcie, które odnalazł Wim. Pieter Honkoop pracował razem z Joepem- niestety zginął dnia 12.03.1945.
Po ucieczce swego brata z robót w Essen – John Wimbeursken uciekł piechotą z Zagłębia Ruhry z powrotem do Holandii – Joep również postanowił zrobić to samo. Jednak 1200 kilometrów, które dzieliły Świnoujście z Niderlandami były przeszkodą nie do pokonania. Żadna ucieczka nie wchodziła w grę- należało więc zrobić to na wpół legalnie. Pomysł zrodził się podczas urlopu, który otrzymał. „Mój ojciec – wspomina syn Joepa, Wim Wimbeursken – otrzymał urlop, który spędził w Holandii podczas Świąt Bożego Narodzenia 1943 roku. Wówczas postanowił, że podczas następnego wyjazdu do domu, podobnie jak John, zaszyje się gdzieś i nie wróci do Swinemünde. Mógł zrobić to już podczas świąt, lecz Niemcy łączyli pracowników przymusowych w tzw. „pary”. Jeżeli jeden zdezerterował, to drugi otrzymywał kolejne dwa lata do odpracowania. Ojciec nie odważył się zrobić tego swojemu koledze z pracy, który pojechał odwiedzić żony i dwie córki w Hadze”. W następnym roku nadarzyła się jednak okazja! Jak pisze w swoim liście do domu: „Tym razem powinno się udać ponownie się zobaczyć! W przyszłym miesiącu będzie szansa na ponowny wyjazd do domu. To tylko 10 dni, ale nawet nie możecie sobie wyobrazić jak bardzo ich pragnę”. Sytuacja jednak się nie nadarzyła, albowiem począwszy od 1944 roku wszystkie urlopy zostały zredukowane z powodu zwiększonych potrzeb przemysłu zbrojeniowego- opuszczanie Swinemünde na dłużej niż trzy dni: SUROWO FERBOTEN!
1944- Początek końca
Rok 1944 był rokiem krytycznym. Urlopy zostały cofnięte, tempo pracy zaczęło się stopniowo zwiększać, a co za tym idzie pracownicy przymusowi byli coraz bardziej wycieńczeni. Joep w liście pisał: „Siedzę tutaj, 1200 kilometrów od domu. To nie zabawa i bardzo ciężko tutaj pracujemy (…) Mam nadzieję, że szybko się to skończy i pojedziemy do pięknego Heide powspominać dawne czasy. Chciałbym już wrócić do domu. Jestem już zmęczony ciągłą pracą i czuję, że z dnia na dzień coraz bardziej podupadam na zdrowiu”. Pracy było coraz więcej, a jedzenie coraz bardziej podłe. Joep często opowiadał swoim synom: „Paczki z domu, nie nadchodziły – zapewne były konfiskowane – a wydawane mu posiłki tragicznie słabe. Co tydzień dostawał kilogram tzw. „Kuch”, czyli kwaśnego niemieckiego chleba i do tego 1/8 paczki margaryny. Od czasu do czasu podawano mu wodnistą zupę, w której prawie nic nie pływało. Czasami jedli koty lub chore konie. Zdarzało się też, że ograbiali przydomowe ogródki z marchwi lub cebuli. Pod koniec 1944 roku mój Ojciec był całkowicie wychudzony z powodu ciągłego głodu”.
ALARM!
Podczas nalotu amerykańskich bombowców B-17, Joep schronił się w przyzakładowym schronie. Tylko dlatego przeżył…
„Ojciec również opowiadał nam – pisze Wim – o wielkim, bombardowaniu Świnoujścia 12. Marca 1945 roku. Jako dzieci wiedzieliśmy również o innych atakach, ale Ojciec zawsze mówił o tym jednym nalocie. Mówił o tym jak ludzie żartowali sobie z alarmów przeciwlotniczych i nie wierzyli, że w ogóle nastąpi. Byli też tacy, którzy przez to nie zdążyli na czas do schronu (…) Mój ojciec na całe szczęście przeżył bombardowanie siedząc w schronie firmy, w której pracował. To był mały schron leżący za warsztatem. (…) Niestety nie wszyscy mieli tyle szczęścia. W internecie znalazłem imię Pietera Honkoop (również Holendra przyp. autora), który zginął podczas nalotu, i który również pracował w tym samym zakładzie do mój Ojciec”. Kiedy gwizd spadających bomb oraz eksplozje ustały Joep wyszedł na powierzchnie i to co zobaczył „zrobiło na nim straszne wrażenie i na zawsze zapisało się w jego świadomości (…) Podczas tych wszystkich wieczorów spędzonych przy opowieściach Ojca, on zawsze miał przy sobie butelkę Vieux (przyp. holenderskiej brandy) bez której nie był w stanie mówić o wojnie…