Zawirowania losu rzuciły go, podobnie jak Krystynę Wiszniewską, do dawnego Świnoujścia. Joep Wimbeursken, młody Holender spędził na robotach przymusowych w III Rzeszy prawie 3 lata swojego życia. Były to bolesne wydarzenia…
W dzisiejszym odcinku „Świnoujskich Historii” opiszemy fascynującą, a zarazem bardzo poruszającą, historię kolejnego pracownika przymusowego, który w okresie II wojny światowej pracował w dawnym Swinemünde.
Blietzkrieg 1940
Jest 14. Maj 1940 roku. Jednostki Wehrmachtu zajęły już całe terytorium Królestwa Holandii. Mały niderlandzki kraj kapituluje pod naporem agresywnej III Rzeszy, a życie jego mieszkańców zmienia się nie do poznania. Rozpoczyna się terror. Aresztowania, krwawe przesłuchania, obozy koncentracyjne. Holendrzy tracą życie, pracę i nadzieję na spokojną przyszłość. Podobnie było z niespełna szesnastoletnim chłopcem i jego całą rodziną. Pomimo tego, że bohater naszej dzisiejszej sagi nigdy tych przykrych wydarzeń nie przelał na papier w formie pamiętnika, to jednak często opowiadał o nich swoim dwóm synom: Johnowi i Wimowi. Ten drugi okazał się wspaniałym słuchaczem i po latach spisał wszystko to, o czym mówił mu tata.
„Ben ik, van Duitsen bloed”
Pomimo tego, że jedna ze zwrotek hymnu narodowego Holandii brzmi: „Zrodzeni z Niemieckiej Krwi” (tłum. autora), to okupowany naród nie mógł liczyć na przychylność nazistów. Przez pierwsze dwa lata okupacji rodzina Wimbeurskensów dawała sobie radę, jednak wraz z nadejściem roku 1942 sytuacja finansowa znacznie się pogorszyła- brakowało pieniędzy i kartek żywnościowych. Na dodatek hitlerowcy zmusili Joepa jak i jego brata Stevena do wyjazdu na tzw. „Arbeitseinsatz” czyli roboty przymusowe. Wim opisuje: „Sami ludzie z Departamentu Pracy dziwili się dlaczego bracia nie ukrywali się przez zesłaniem. Wówczas wszyscy się ukrywali! Zwyczajnie nie mogli. Po pierwsze mieszkali w małym domku, gdzie brakowało skrytek, a po drugie gdyby tego nie zrobili, to czekałby ich głód”. Starszy syn Steven trafił do Essen w Zagłębiu Ruhry, gdzie pracował w zakładach przemysłu zbrojeniowego (z resztą po 9 miesiącach pracy uciekł z powrotem do Holandii na… piechotę!), nasz bohater natomiast…
Pociągiem nad Bałtyk
…opuścił swój rodzinny dom dnia 5. Października 1942 roku. Wsiadając do pociągu na granicznej stacji kolejowej w Venlo, nie był pewien gdzie zakończy się jego podróż. Po dwóch dniach podróży znalazł się w znanym, bałtyckim kurorcie turystycznym Swinemunde, które niestety z powodu toczącej się wojny zamieniło się w bazę wojenną: „Wszędzie było mnóstwo żołnierzy, marynarzy, okrętów. Wszystko, całe miasto kręciło się wokół armii”- pisał w listach do rodziny.
Praca dla stoczni
Od razu po przybyciu do Świnoujścia 7.października 1942 roku, Joeb jako młody, silny i nieżonaty mężczyzna, przydzielony został do pracy w zakładzie produkującym olbrzymie płaty stalowej blachy na kadłuby okrętów produkowanych w świnoujskiej stoczni. Fabryka mieściła się na prawobrzeżu w miejscowości Ostswine (dzisiejszy Warszów) podobnie z resztą jak i obóz w którym umiejscowiony został Joeb. „W obozie mieszkali robotnicy przymusowi i każdy z nich przydzielony był do pracy w stoczni (…) Obóz ten składał się z baraków, a każdy z nich miał sześć pokoi, w którym mieściło się 18 osób. Spaliśmy na piętrowych łóżkach, a za materace robiły worki, które napełnialiśmy wiórami” (tłum. autora). Praca była ciężka i wyczerpująca, jak sam wspomina bohater naszej opowieści: „Pracowaliśmy po 48 godzin tygodniowo”. Na całe jednak szczęście pracownicy mieli dość dużą swobodę działania: „Słabo nas pilnują, ponieważ nie ma takiej potrzeby. Od domów dzielą nas setki kilometrów, a więc odległości zbyt duże aby uciekać na piechotę, a podróżowanie środkami transportu publicznego bez karty urlopowej jest nie do pomyślenia- złapią każdego!”. Dodatkowo pracownicy (lub raczej wyrobnicy) mogli swobodnie poruszać się po mieście w czasie wolnym, a nawet dorabiać do swej marnej pensji. Nie jeden z nich sprzedawał dzieciom i ich rodzicom spacerującym po promenadzie wykonane z drewna zabawkowe koniki i samochodziki. Robił to również Joeb, dzięki czemu poznał i zaprzyjaźnił się z pewną rodziną mieszkającą wówczas po adresem Lootsenstrasse 14 (dzisiejszej Bohaterów Września). Często odwiedzał swoich nowych przyjaciół, którzy za każdym razem częstowali go słodyczami. Z czasem jednak słodkości zniknęły na stałe, a herbata – z powodu blokady morskiej – była coraz bardziej lurowata. Drewnianych zabawek dla dzieci tych dobrych ludzi jednak nigdy nie zabrakło!
Jakoś się żyje!
Joeb ciężko pracował oraz martwił się o własne życie. „Na samym początku mój ojciec – opisuje Wim – wszędzie wyczuwał czyhające niebezpieczeństwo. Pisał do rodziny, aby zwrócili uwagę na to co piszą. Aby w okresie Bożego Narodzenia nie pisać „Wesołych Świąt”, tylko „Szczęśliwego Nowego Roku”. Najwyraźniej obawiał się cenzury oraz przekonania, że Hitler zaraz po rozwiązaniu problemu z Żydami zabierze się za chrześcijan”. Jednak również podczas wojny życie toczy się dalej. Młody Holender poznawał nowe osoby, a jednymi z nich były jego bliskie koleżanki: „Ojciec często opowiadał jego o trzech rosyjskich koleżankach. Również były na robotach przymusowych i jak sądzę nie było ich zbyt wiele w tej części Niemiec (…) Często nazywał imiona tych dziewczyn, ale zapomniałem… Jedna z nich chyba miała na imię Ljuboszka. Czy to byłą miłość? Nie wiem, ale mama jeszcze w latach pięćdziesiątych ich zdjęcia podarła, wiec coś musiało być na rzeczy”.
Rodzina Grzybowskich temu
8 lutego 2016 na 16:11
Szczęściarz, że mógł być w dawnym niezniszczonym jeszcze przez komuchów Swinemünde.
Adam temu
8 lutego 2016 na 09:16
Jako pracownik przymusowy 48 tygodniowo ;). A na umowaie zlecenie po 82godzin na tydzien 60 lat pozniej
Anonim temu
8 lutego 2016 na 15:46
i jeszcze niemiec lepiej bedzie traktowal Polaka jak przyjdzie do niego pracowac..