„…ja za dwa dni wyjeżdżam w nieznane”- pomyślała. Trwała wojna. Nie miała ani wykształcenia, ani pracy. Również w domu było ciężko, ale musiała jakoś żyć, więc „5 lipca udałam się do Urzędu Zatrudnienia”…
Ostatnimi czasy naszej redakcji udało się natrafić na interesujące wspomnienia Pani Krystyny „Kiki” Wiszniewskiej, rodowitej łodzianki, która kilka lat swojego życia spędziła na wyspie Uznam, jako pracownik przymusowy. Między innymi w Świnoujściu. Właśnie tym listom postanowiliśmy poświęcić kolejne odcinki „Świnoujskich Historii”. Serdecznie dziękujemy rodzinie Pani Krystyny za zezwolenie na publikację jej wspomnień.
Kika…
Krystyna Wiszniewska urodziła się 8 października 1919 roku. Po zdaniu egzaminu dojrzałości, w Łodzi, przeprowadziła się w 1937 roku do Warszawy. Powodem tego było rozpoczęcie studiów prawniczych. Młoda, bystra dziewczyna uczyła się dobrze – zaliczyła nawet cztery semestry. Jednak rozpoczęcie trzeciego roku powstrzymał wybuch II wojny światowej. Powróciła więc do Łodzi, gdzie niestety nie mogła znaleźć pracy i aby nie pogarszać sytuacji rodzinnej – „W naszym maleńkim mieszkaniu składającym się z jednego pokoju olbrzymie łóżko małżeńskie, moje łóżko przywiezione od cioci Kazi, stół, dwupalnikowa kuchenka (…) mała kanapka; kran był na korytarzu; ubikacja na podwórzu (…) mieszkaliśmy we czwórkę” – zgłosiła się do tzw. Arbeitsamtu. Szybko, bo już po dwóch dniach, 7 lipca 1940 roku, stała wraz z innymi Polkami na Dworku Kaliskim w Łodzi w oczekiwaniu na pociąg do ich miejsca przeznaczenia. Nie wiedziały gdzie i do jakiej pracy jadą – tego dowiedzieć miały się na miejscu. Jadąc już przez Posen (Poznań) i Stettin (Szczecin) dotarły na wyspę Uznam, gdzie młoda Krysia rozpoczęła swoją „przygodę z robotami przymusowymi w III Rzeszy”.
Praca w „Germanii”
Hotel „Germania” w Bansin- stoi do dziś.
Miejscem przeznaczenia młodych, łódzkich dziewcząt okazała się nadmorska miejscowość Bansin, nieopodal Herringsdorfu. Trwał wówczas sezon turystyczny, a Krystyna Wiszniewska została przydzielona do jednego z miejscowych ośrodków wczasowych. Opowieść Pani Krystyny pokazuje jak wyglądało życie i praca – od kuchni- w ówczesnych kaiserbadach. „W pensjonacie „Germania” w miejscowości Bansin my – Polki byłyśmy potrzebne jako „kisenhilferinen (Küchenhilfe – pomoc kuchenna) tylko w miesiącach letnich kiedy przyjeżdżali tam wczasowicze”. Praca nie była szczególnie ciężka. Kika wspomina: „Pensjonat „Germania” był dobrym miejscem pracy. Dobrze trafiłyśmy, bo nasz pensjonat przyjmował w lato stałych gości którzy jedli w nim śniadania, obiady, kolacje. […] Obierałam tam ziemniaki […] przez dwa miesiące obierałyśmy 3 wanny ziemniaków dziennie. Cześć z nich przeznaczano na obiad, a cześć zostawała w wodzie na następny dzień”. Krysia pracowała tam dość krótko, od 9. lipca do 7. września 1940 roku, jednak do końca życia miała olbrzymi uraz do tej pracy. Nożyk, którym obierała kartofle zabrała ze sobą z powrotem do Polski – jako przykrą pamiątkę – i jak sama pisze: „Ślubowałam po powrocie, że nigdy w życiu nigdy więcej nie obiorę kartofla. I dotrzymałam słowa. Gotowałam i gotuję kartofle tylko w mundurkach(…). Oprócz obierania ziemniaków, moim drugim zadaniem było zmywanie porcelanowych naczyń. Pracy było dużo, ale byłyśmy we trzy: ja, Bronia Gapińska i Maria Bomba. Przypuszczam, że pan Frank, właściciel pensjonatu celowo „kupił” nas trzy na targu w Swinemünde – mnie ze skrzywieniem kręgosłupa (ze skoliozą), zezowatą Bronię i okropnie brzydką Marię, o twarzy, no że aż trudno to wyrazić, odpowiednią do swojego nazwiska. Po prostu bomba. W przeciwieństwie do nas, kelnerki – pokojówki, które zatrudnił pan Frank, były pięknymi Niemkami.”
Praca w Świnoujściu
Po zakończeniu pracy w pensjonacie „Germania” Kika została przydzielona do pracy w hotelu „Hubertus” w Świnoujściu (dzisiejsza ul. Bolesława Krzywoustego i miejsce gdzie stoi hotel Alga).
„Pobyt w “Hubertusie” różnił się od pobytu w “Germanii” różnorodnością powierzanych nam zajęć. To była niewątpliwa zaleta, mimo że niektóre z tych prac były naprawdę cięższe niż obieranie ziemniaków i zmywanie. Na przykład noszenie mebli (foteli, leżanek) po schodach we dwie, czy pranie bielizny pościelowej w wielkich kotłach. “Hubertus” miało ogromne pomieszczenia do prania pościeli – osobną pralnię, suszarnię i prasowalnię. Nie było tam żadnych urządzeń mechanicznych, które mogłyby ułatwić pracę (wyżymaczek, czy pralek). Bieliznę pościelową prało się w kamionkowych wannach, a gotowało w wielkich kotłach. Raz zostawiłam taki kocioł na piecu i spaliłam go na czarno, a bieliznę na szaro. Ukarano mnie za to odebraniem wolnego popołudnia. Ten fakt miał znamienny dalszy ciąg. O tym będzie mowa w dalszej części tych wywodów.
Opinia wystawiona przez właściciela pensjonatu “Germania” pana Heinricha Franka z dnia 7 września 1940 roku. Zauważył, że byłam słabowita (schwachlich), nie znałam się na tego typu pracy (ihr die Arbeit fremd war); słusznie również zauważył, że byłam uczciwa (stets ehrlich) natomiast jego ocena moich pozostałych walorów nieco mija się z prawdą.
“Hubertus” w przeciwieństwie do “Germanii” był hotelem. Zatrzymywali się w nim marynarze, rybacy, handlowcy i inni. Za jednego, bardzo przystojnego marynarza wyszła kelnerka, Ślązaczka Anna Gustel-Sokolla. Dostała od pani Schodter piękny prezent ślubny.
Nie pamiętam, żebym w “Germanii” myła podłogi, a w “Hubertusie” musiałyśmy wyszorować gary i umyć podłogę w kuchni po wydaniu obiadu i zmywaniu. Trochę czasu wolnego miałyśmy dopiero przed kolacją, jeśli udało nam się wszystko zrobić przed rozpoczęciem wydawania wieczornego posiłku. Zdejmowałam wówczas ścierkę, którą byłam przepasana, wyjmowałam z kieszeni 50 pfenigów i biegłam do pobliskiego kiosku po gazetę “Swinemünder Zeitung”. Lektura tych gazet, do której przystępowałam wieczorem, po zakończeniu wszystkich zajęć nie była wesoła. Czytałam stale “Tobruk, Solum, Solum, Tobruk”, potem pojawiła się nazwa “Cyreneika” i stale “Generał Rommel i Afrika – Korps””.
W Huberstusie pani Krysia spędziłam piękne i nietypowe święta roku 1940!
Wigilia 1940
Wigilia w roku 1940 Polek i ich “przychodnich” adoratorów w Speisesaal baraku mieszkalnego usytuowanego przy wytwórni koszy – przed wojną plażowych, w czasie wojny koszy do amunicji. Ja tę Wigilię spędziłam w apartamentach Pani Schrödter, za co dostała ona potężne OPR… od “Świnemundzkich” władz partyjnych. Zdjęcie powyższe zamieszczam jednak jako wysoce charakterystyczne: oto Wigilia pod dobrotliwym okiem Hitlera widniejącego na portrecie.
„W Wigilię 1940 roku „pani Schrödter zaprosiła cały personel (Niemców, Polaków, Czechów), do swoich apartamentów reprezentacyjnych na I piętrze”. Było to dla wszystkich olbrzymim zaskoczeniem! Kika opisuje: „Atmosfera zupełnie nie przypominała wojennej grozy. Nie siedziałyśmy, co prawda przy wigilijnym stole, ale na fotelach. […] Pamiętam, ze na poczęstunek składała się zupa w czarkach, ryba, bakalie i coś słodkiego do picia w kryształowych szklankach. Była oczywiście choinka z kolorowymi bombkami”. Wspomniana wcześniej Pani Schrödter postarała się aby każdy z jej gości poczuł się wyjątkowo. Każdy z zebranych otrzymał duży prezent, czytano wiersze. Nie mogło zabraknąć również kolędowania: „Śpiewaliśmy wszyscy kolędę „Cicha noc” – każdy w swoim języku”. Wydarzenie to było ogromnym przeżyciem dla każdego! Niestety dobre serce właścicielki hotelu stało się źródłem wielu późniejszych problemów, jak Pani Krystyna pisze w swoich listach: „Później zresztą pani Schrödter dostała ogromne OPR z powodu tej Wigilii. Tłumaczono jej, że mogła dać nam wolne, dać nawet prezenty, ale karygodne było, że zaprosiła nas na salony, a w dodatku kazała usługiwać nam niemieckiej dziewczynce […] Ale tym gestem pani Schrödter zaskarbiła sobie moje serce”.
Ciąg dalszy za tydzień.
Powiązane tematy:
1 Komentarz
Anonim temu
16 stycznia 2016 na 14:30
Super opowiesc uwielbiam takie czytac czekam Na dalsza czesc Sama urodzilam sie w Swinoujsciu trkche pozniej w 1958?
Anonim temu
16 stycznia 2016 na 14:30
Super opowiesc uwielbiam takie czytac czekam Na dalsza czesc Sama urodzilam sie w Swinoujsciu trkche pozniej w 1958?